Katolik-Homoseksualny.prv.pl

 Nikodem

Chcę być tylko świadkiem Tego, któremu zawdzięczam tyle dobra

Jako osoba wierząca wezwany jestem do życia wiarą, zgodnie z nauką Pisma Świętego i Kościoła - do czystości. To trudne wymagania, ale możliwe do spełnienia, pod warunkiem, że zawierzę wszystko - i zaakceptuję też moje słabości, takiego jakim jestem - powierzę się czułemu i wiernemu Sercu Jezusa.
Chcąc być wiernym nauczaniu Kościoła katolikiem doświadczającym odczuć homoseksualnych nie można iść na skróty jak proponują różne organizacje, podważając nauczanie Pisma Świętego i Kościoła przyklaskując tym, którzy aprobują współżycie osób homoseksualnych, które jest grzechem.

Był okres w moim życiu, kiedy przekornie i w myśl przysłowia: na złość babci odmrożę sobie uszy - i ja tak postąpiłem z Panem Bogiem. Zawiodłem się kiedyś na osobach, które miały na moje życie ogromny wpływ, były mi przykładem i wzorem - a ja - winiąc za to Pana Boga, a raczej obrażając się na Niego, uciekając od trudu tego doświadczenia odsunąłem się na ubocze. Na kilka lat stałem się biernym katolikiem. Zacząłem szukać szczęścia tam, gdzie go znaleźć nie mogłem, ale wszystko do pewnego czasu, do poznania tej osoby...

Dziwne to było od początku. Za piękne, inne. Inne niż wcześniej. Wręcz idealne, dojrzałe, odpowiedzialne i wydawać się mogło wzajemne i tak trwało kilka miesięcy. Pewnego dnia, otrzymuję telefon, od tej osoby, że jest w szpitalu. Zdziwienie powodowane wiekiem tej osoby, dobrą kondycją - a tutaj zasłabnięcie i pogotowie, ot tak, nagle. Po kilku godzinach staje się pewne - tętniak mózgu. Na drugi dzień o godz. 9. operacja. Ale przed tą operacją, w nocy, gdy usłyszałem diagnozę, co mu jest - pojawiła się pierwsza szczera, z głębi serca modlitwa i błaganie Pana Boga i Świętych w Niebie, szczególnie Jana Pawła II o jego ocalenie... i łzy, wiele łez, szczerych łez. Rano krótki telefon, by się pożegnać i błaganie jego, by poprosił o Spowiedź, skorzystał z tego, gdyż nie ma pewności, czy się obudzi tu, czy będzie już po drugiej stronie... Później dowiedziałem się, iż daru Spowiedzi, pojednania z Panem Jezusem odmówił, kapłan namaścił go więc tylko Olejami Świętymi na tę drogę, cokolwiek będzie...

Operacja trwała 6-7 godzin. Bezustannie towarzysząc tam i modląc się. W Godzinie Miłosierdzia przyszła mi do głowy myśl, przypomniałem sobie słowa Pana Jezusa z Dzienniczka: Koronkę tę podawać będą grzesznikom jako ostatnia deska ratunku... Teraz wiem, że to był głos samego Pana Jezusa - przypomniałem sobie te słowa i pojawiło się znów błaganie o ocalenie... błaganie umocnione przysięgą: Jezu, wrócę do Ciebie, będę sam, będę żyć według Twojej Woli, Twoich Przykazań, tylko błagam - ocal go... Powiedziałem Mu też wtedy w sercu: Jezu, jeśli zabierzesz go z tego świata - ja wrócę do Ciebie, mimo wszystko... bo wiem, że i w tym będzie wyraz Twojej Woli - Ty wiesz co dla każdego jest najlepsze. A może to ma być dla mnie nauka... - nie zamierzam stawiać Ci warunków Panie Jezu. Martwię się bardziej o jego duszę i proszę, daj mu czas, by znalazł Ciebie.... - tak jak ja teraz , w tym ogromnym bólu i absurdalnych miejscach powracam do Ciebie... Lekarz wyszedł po wielu godzinach i powiedział krótko: operacja się udała, tylko nie wiadomo co będzie. Odkryłem jeszcze jeden tętniak pod tym, był wcześniej niewidoczny. Nie wiadomo, czy prędko się wybudzi, a później jakie będą jego rokowania co do sprawności. Musimy czekać... Później dowiedziałem się, że miał ok. 5% szans na przeżycie.

Kolejna noc oczekiwania. Pojawiła następna myśl do kogo jeszcze się zwrócić: Maryja, ukochana Matka - której kiedyś jako młody chłopak zawierzyłem całego siebie i Św. Juda Tadeusz, patron od spraw szczególnie trudnych i beznadziejnych. Skontaktowałem się z Jasną Górą, prosząc o wpisanie intencji modlitwy przed cudownym obrazem Matki Najświętszej podczas Apelu o godzinie 21. błagania po ratunek. Intencje składane się codziennie na ołtarzu w specjalnej księdze. Odmówiłem Litanię do św. Judy Tadeusza i I dzień nowenny. Rano obudziłem się zmęczony, zrezygnowany, nieufny. Otrzymuję telefon - aparat wskazuje, że to jego numer. Myśl czarna: pewno przyszło najgorsze i telefonuje rodzina... Tymczasem słyszę... jego głos... wielka radość jest w sercu...

Podsumuję krótko. W szpitalu spędził jeszcze 4 tygodnie. Ludzie w lepszym stanie od niego, z podobnymi diagnozami umierali kilka dni po operacji. Teraz mija prawie 4 lata. Człowiek ten jest sprawny, nic złego się nie dzieje. Modlę się o jego nawrócenie, poznanie Jezusa i Jego miłości. By uwierzył w to, że nie uratował Go nikt inny, ale sam Jezus, Matka Najświętsza... i guzik prawda, jak może powiedzieć ateista: to lekarze, ręce lekarza... akurat. A kto lekarzowi dał te ręce, kto je poprowadził tak, by operację wykonać dobrze, kto sprawił, że diagnoza nastąpiła prędko, itd... poza tym statystyki i świadectwo lekarza, który sam mu powiedział: Pan to powinien na kolanach do Częstochowy iść dziękować... koło Pana już kostucha stała...

Zgodnie z obietnicą daną Jezusowi Miłosiernemu jestem sam... Nie, ja nikogo nie zostawiłem ot tak, kiedy opowiedziałem o tym wszystkim, to ja zostałem zostawiony... ale nie było żadnego bólu, płaczu, lęku...  autentycznie nie było... czułem tylko wtedy, że tak ma być... Ja nie potrzebuję dowodów na Pana Boga, Jego miłość, istnienie. Jeśli ktoś nie chce, i tak nie uwierzy, choćby góry się przeniosły. o tym mówił już Pan Jezus... wiara jest łaską. Po roku od jego ocalenia Pan Jezus dał mi jeszcze jedno potwierdzenie, gdy było mi smutno i wątpiłem. Wracając myślą do tego, co się stało i wiedząc, że ten człowiek nadal jest daleko od Jezusa, spojrzałem w kalendarz. Jego ocalenie - operacja miała miejsce 13. dnia miesiąca - dzień fatimski - Matki Najświętszej, a  wybudzenie nastąpiło w środę - to także dzień Matki Bożej... I jeszcze co... biorąc do rąk czytania liturgiczne z tego dnia patrzę: a tutaj co widzę? - uświadomiłem sobie to po roku - psalm w liturgii tego dnia, w którym mój przyjaciel był operowany, gdy błagałem o jego ratunek brzmiał: Biedak zawołał i Pan go usłyszał...  Zamilkłem... i taka myśl w głowie: Panie Jezu, kocham Cię, choć tak grzesznie, nieumiejętnie i mimo słabości kocham i chcę być wiernym...

Teraz staram się, by ludzie, którzy są tak często poranieni, daleko od Jezusa, zranieni przez ludzi, często ludzi Kościoła - przez ich grzechy - by uwierzyli w Jezusa, wrócili do Niego. Staram się być świadectwem i choć wcale nie jest mi iść za Jezusem łatwo - wiem jedno, że On jest moją jedyną drogą i szczęściem... Nie potrzebuję nic więcej - najwyżej obecności prawdziwych przyjaciół... i tyle... Wiem, że cokolwiek by było, On jest i nawet w śmierci nie zostawia, zawsze na nas czeka. Zbliżając się do Niego przytula do swojego Serca. Uczy kochać, tak jak On... jak wobec innych ludzi być szczerym, autentycznym i otwartym, jak dawać dobro wypływające z miłości do Niego. Mimo, że to trudne i w tym wariackim świecie często trudno o przyjaźń, bliskość, Można być posądzonym o złe intencje, odepchniętym, albo nazwanym kimś nawiedzonym - bo do Kościoła chodzi, modli się, wierzy tylko jakiś przypał i zamulacz... nie przejmuję się tym... Chcę być tylko świadkiem Tego, któremu zawdzięczam tyle dobra. Wiem, że Jezus nawet z największego zła i bólu, cierpienia potrafi wyprowadzić dobro.

 

 

 

 

 

Wystawiający komentarz użytkownik oświadcza, iż zapoznał się z Regulaminem Forum oraz zasadami zamieszczania wypowiedzi pod publikacjami: http://katolik-homoseksualny.prv.pl/forum 



Dodaj komentarz






Dodaj

Komentarze

Monika, Dodany: 01.04.2018, 14:19
Cudowne świadectwo, swego czasu doświadczyłam podobnej laski Bożej, tylko to ja byłam na stole i byłam operowana, a osoba
przemek, Dodany: 13.05.2015, 17:44
takie świadectwo jest wiarygodne i znam takich świadectw wiele, ale wiem że dopóki człowiek nie bedzie w takiej sytuacji jak ta osoba modlaca to licze ze nikt w to nie uwierzy. Musi sam tego doświadczyc

© 2013-2024 PRV.pl
Strona została stworzona kreatorem stron w serwisie PRV.pl